Nasza wyprawa rozpoczęła się w Warszawie - spotkałyśmy się
tam, żeby w dalszą drogę ruszyć już razem. Plecaki ciągnęły nas do ziemi, ale
nie było rady i wkrótce przyzwyczaiłyśmy się do ciężaru. Co nie znaczy, że nie
narzekałyśmy! Lot do Pekinu dłużył nam się niemiłosiernie. Niestety na miejscu
przywitały nas realia, o których słyszałyśmy już od bardziej doświadczonych
podróżników. (Ale usłyszeć to jedno, a przeżyć na własnej skórze to drugie.)
Próby dogadania się po angielsku, chińsku czy na migi nie miały sensu. Na
pytanie Do you speak English? ludzie
woleli od nas uciekać. Widok młodej eleganckiej dziewczyny plującej na chodnik
to w Pekinie nic dziwnego. Za to mieszkańcy tego miasta wydawali się być zaskoczeni obecnością białych turystów –
od samego początku towarzyszyły nam zdziwione i mało przyjazne spojrzenia.
Nasz hostel (kiedy po małym zabłądzeniu go znalazłyśmy)
okazał się być bardzo przyjemny – na antresoli w common roomie poustawiano
stoliki, pufy, kanapę i półki z książkami i bibelotami.
Poruszanie się po
Pekinie jest łatwe dzięki rozbudowanej siatce linii metra oraz bardzo tanie.
Przejazd w dowolne miejsce kosztuje zaledwie 2 yuany (ok. 1 zł).
Jednym z minusów pobytu w Pekinie był wiecznie wiszący w powietrzu smog. W ciągu dnia dookoła było szaro i ciężko się oddychało, a słońce nie przebijało sie przez grubą warstwę zanieczyszczeń. Było to do tego stopnia uciążliwe, że gdy pojechałyśmy obejrzeć obiekty olimpijskie, to ledwie zdołałyśmy je dostrzec.
Jeden dzień poświęciłyśmy na wyrwanie się poza centrum
miasta. Pojechałyśmy w okolice Badaling, gdzie Mur Chiński jest ponoć najlepiej
zachowany. Niestety ten odcinek odwiedza też najwięcej turystów. Mimo tłumów bardzo
nam się podobało – nareszcie zobaczyłyśmy czyste niebo i zielone wzgórza.
Śniadanie przed wyjazdem. A plecaki już czekają.
Pokój w hostelu. Bardzo przyjemny, tylko w połowie pod ziemią.
Niestety Pekin nie należy do najczystszych miast.
Przechodząc obok kościoła św. Józefa, natrafiłyśmy na występ chóru.
Smakołyki z nocnego targu Donghuamen. Były też pająki, ale bałyśmy się spróbować;)
Osiedlowy sklepik.
Wnętrze naszego hostelu.
Uliczka przed hostelem.
Odwiedziłyśmy świątynię Lamy, przed którą nachalni sprzedawcy wymusili na nas zakup obrzędowych trociczek.
Świątynia Konfucjusza.
Z tego, co zaobserwowałyśmy, w Pekinie śmieci rzuca się na ziemię. Panowie w takich strojach zajmują się ich sprzątaniem.
My też zapaliłyśmy trociczki.
Panda!
ZOO w Pekinie. Bardzo podobało nam się to, że było tam dużo zieleni.
Jaguar po angielsku? El tigre !
Opuszczone (?) centrum handlowe. Zwabił nas symbol McDonalda, a w środku znalazłyśmy to;)
Smog!
3 dni w Pekinie to zdecydowanie za mało, żeby zobaczyć wszystko, ale udało nam się uchwycić esencję tego miasta oraz skosztować lokalnych przysmaków, mimo obawy o zatrucie pokarmowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz