wtorek, 26 listopada 2013

Ciastka z zieloną herbatą, migdałami i białą czekoladą



Tym razem chciałyśmy przywołać smak Kioto, robiąc ciastka z zieloną herbatą matcha. Działałyśmy w pośpiechu, dlatego zdjęcia wykonane zostały telefonem;) Następnym razem postaramy się o lepszą oprawę graficzną!




Matchę powinno się zmieszać z mąką przed dodaniem do mokrych składników (o czym zapomniałyśmy w ferworze gotowania), ale nic się nie stanie jeśli dodamy ją osobno;)


Miłośnikom matchy polecamy dodać więcej herbaty niż mówi przepis - w pieczeniu niestety słabnie jej specyficzny smak.






Ciastkom należy dać chwilę, żeby się ochłodziły. Ale czasem trudno się powstrzymać;)





Ciastka z matchą:
(inspirowane przepisem Joy the Baker)
 około 20 sztuk

1 i 1/3 szklanki mąki
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/4 łyżeczki soli
3 łyżeczki zielonej herbaty matcha (można więcej, zachęcamy!)
120 g masła
3/4 szklanki cukru
1 jajko
1/2 tabliczki białej czekolady, pokrojonej w kosteczki
3 garście migdałów, w słupkach lub posiekanych

Piekarnik rozgrzać do 175 stopni. Natłuścić blachę i wyłożyć ją papierem do pieczenia. Mąkę zmieszać z sodą, solą i matchą. Masło rozpuścić na średnim ogniu, zostawić do ostygnięcia. Wlać do osobnej miski, dodać cukier i ubijać mikserem przez 2 minuty. Dodać jajko i mieszać przez kolejne 2 minuty. Zmniejszyć obroty i dodać suche składniki (można dodać więcej mąki, jeśli ciasto jest zbyt rzadkie). Następnie dodać białą czekoladę i migdały. Z ciasta formować kulki, a z nich ciastka o średnicy około 3 centymetrów. Piec około 12 minut.
Bon appétit !


niedziela, 17 listopada 2013

hot or not? - Pekin

W czasie naszej podróży starałyśmy się obserwować zwyczaje Azjatów, łącznie z tymi modowymi! Co ciekawsze stylizacje z Pekinu przedstawiamy poniżej. Niestety często brakowało nam śmiałości, żeby stawać przed konkretną osobą i bez pytania pstrykać fotki, więc robiłyśmy zdjęcia z ukrycia;)

Dziewczyna czekająca na swoją kolej, by zapalić trociczki. Świątynia Lamy.




Moda szkolna:)




























Pani, która fantastycznie radziła sobie z szybkim chodzeniem na szpilkach;)

poniedziałek, 4 listopada 2013

Oh, deer!

Będąc w Osace odwiedziłyśmy również Narę, która w VIII wieku została pierwszą stolicą Japonii. Niestety z wczesnym wstawaniem jest u nas słabo i w dzień wycieczki trochę zaspałyśmy. Szybko się jednak zebrałyśmy, a Paweł (wcześniej przygotowując dla nas prowiant w postaci bananów) odprowadził nas na stację i wyjaśnił, jak dostać się do Nary. Na miejsce dotarłyśmy trochę późno, szczególnie ze względu na to, że w Japonii wszystkie obiekty i atrakcje zamykane są w okolicach 16, co znacznie ogranicza liczbę rzeczy, którą można zrobić danego dnia.



W punkcie informacyjnym wzięłyśmy sobie mapki miasta i udałyśmy się prosto do Pawilonu Wielkiego Buddy. Gdy dotarłyśmy na miejsce naszym oczom ukazała się urocza uliczka ze sklepikami z pamiątkami. Po uliczce i otaczających ją terenach spacerowały liczne sarny i jelenie. Według tradycji shintoistycznej są one posłańcami bogów i w Narze czci się je, pozwalając im na swobodne grasowanie ulicami miasta.




My, podekscytowane wizją karmienia słodkich sarenek, czym prędzej zaopatrzyłyśmy się w shika sembei - specjalne ciastka dla jeleni. Nie wiedziałyśmy jeszcze jaki błąd popełniamy (choć naszą czujność powinien wzbudzić fakt, że nikt inny nie kupował ciastek, oraz, że jeden z jeleni pożarł naszą mapę). 


Jeszcze nie wiedziałyśmy, co nas czeka.
Teraz możemy tylko śmiać się z tego, jak w popłochu uciekałyśmy przed stadem wygłodniałych 'słodkich sarenek', które, gdy tylko zwęszyły ciasta, przeprowadziły na nas zmasowany atak, nacierając z każdej strony. W celu zdobycia smakołyku sarny posunęły się do podgryzania nas, a jelenie nie zawachały się wykorzystać swoich rogów. Przerażone biegałyśmy po uliczce, a wszystkie kamery i aparaty innych turystów skierowane były w naszą stronę. Zapraszamy do zobaczenia krótkiego filmiku, który niestety nie jest w stanie zaprezentować w pełnej okazałości grozy, którą przeżyłyśmy;)

 Sarenki zupełnie nie przejmują się ruchem ulicznym.
Gdy w końcu w akcie rezygnacji porzuciłyśmy ciastka, udałyśmy się w kierunku Tōdaiji. Jest to ogromny kompleks świątynny, a jego główny budynek jest największą drewnianą budowlą świata. W jej wnętrzu znajduje się posąg Daibutsu, czyli Wielkiego Buddy.


Daibutsu.
Po wyjściu ze świątyni okazało się, że pada deszcz, który skutecznie przegonił sporą część turystów. Nam było to na rękę, gdyż praktycznie bez żywej duszy wokół (nie licząc krwiożernych sarenek) mogłyśmy spacerować po parku.






Odgłosy deszczu i wszechobecnych cykad tworzyły niesamowitą atmosferę. Po jakimś czasie skierowałyśmy się do światyni Kasuga Taisha. Ta niestety była już zamknięta. Mimo to warto było ją odwiedzić. Po drodze rozładował nam się aparat, więc resztę zdjęć wykonać musiałyśmy telefonem.

Droga do świątyni obsadzona jest kamiennymi latarniami.







Gdy zaczęło się ściemniać, ruszyłyśmy z powrotem na stację. Po drodze przeszłyśmy przez Nara Machi, gdzie w wąskich, urokliwych uliczkach odnaleźć można wiele kawiarni czy małych sklepików.

Gdy dotarłyśmy do stacji byłyśmy bardzo dumne, że w końcu udało nam się nie zgubić. Niestety ucieszyłyśmy się zbyt szybko - kiedy dojechałyśmy do Osaki kompletnie pomyliły nam się stacje metra i błądziłyśmy po mieście kolejną godzinę.
Na szczęście w domu czekał na nas Paweł z niespodzianką - przygotował shabu shabu! Pyszna kolacja zmyła niemiłe wspomnienia chińskiego huoguo :)