niedziela, 8 września 2013

Z pamiętnia podróżnika: the Great Wall Experience


Jeszcze przed wyjazdem wymyśliłyśmy, że podczas podróży codziennie będziemy sporządzać zapiski z tego, co się wydarzyło. Udało nam się wytrwać w tym postanowieniu do końca naszego wyjazdu, co zaowocowało stworzeniem dość pokaźnych pamiętników, w których wszystkie wydarzenia opisywane są 'na gorąco'. Wszystkim polecamy taką formę rejestrowania wspomnień. Nasze notatki już teraz wywołują uśmiech na twarzy i będą z pewnością świetną pamiątką, gdy zerkniemy do nich za kilka lat. Jest to też dobry sposób na uchwycenie emocji, które odczuwałyśmy w danym momencie, a które łatwo zatracają się w pamięci.
Postanowiłyśmy co jakiś czas prezentować fragmenty naszych zapisków, dzięki czemu będziemy w stanie przedstawić wydarzenia z 2 różnych perspektyw. Oczywiście chcemy zaznaczyć, że nie są to żadne wielkie przemyślenia, a notatki bardzo luźne, pisane na szybko. Na pierwszy ogień wrzucamy opis dnia, w którym wybrałyśmy się na wycieczkę na Wielki Mur - zapraszamy do lektury (duuużo tekstu!) :)


Asia:
Chin nigdy nie ogarnę swoim umysłem. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń i pełen smogu. Rano wstałyśmy b. szybko i ok. 9 wychodziłyśmy już z hostelu. Na śniadanie zjadłyśmy to samo, co wczoraj. Wczoraj znalazłyśmy na hostelowej półce przewodnik po Pekinie z Lonely Planeta, więc pożyczyłyśmy go sobie :) Jest w nim fantastycznie rozpisany dojazd na mur, na odcinek Badaling. Z łatwością znalazłyśmy dzisiaj przystanek autobusu nr 919, który miał nas tam zawieźć. Jednak po zapytaniu siedzącej tam na krzesełku pani, czy to właściwe miejsce, ta jednak powiedziała 'go ahead' i pokazała w lewo. Poszłyśmy więc we wskazanym kierunku. 500 metrów dalej znalazłyśmy kolejny przystanek busa 919. Wokół przystanku grasował tłum Chińczyków. W tym tłumie wypatrzyłyśmy 3 blade twarze – niejaką Lejdi, jej córkę + męża córki. Później okazali się być naszymi wybawicielami. Nagle tłum Chińczyków przy przystanku zaczął biec dalej w lewo. My wraz z tłumem. Nie miałam pojęcia o co chodzi. Dobiegliśmy do jakiegoś kolejnego przystanku 300 metrów dalej. Lejdi była tuż za nami. Gdy dopchałyśmy się, aby kupić w końcu bilety, pani nam powiedziała, że mamy iść w lewo. Heh. To poszłyśmy. Lejdi też. Doszłyśmy w końcu do prawdziwego przystanku busa 919! Autobusy odjeżdżały jak tylko się zapełniały i momentalnie podjeżdżały kolejne <3 Ustawiłyśmy się w kolejce. Lejdi za nami :) Ale gdy po 15 minutach doszłyśmy do busa, kazali nam... iść w lewo. Do busa 877. To poszłyśmy. Były tam 2 gigantyczne kolejki. Po czekaniu ok. 40 minut w strasznym upale w końcu doszłyśmy do busa. ALE! Okazało się, że nasza kolejka jest na miejsca stojące! Lejdi ogarnęła to wcześniej i wraz z familią przeniosła się do 2 kolejki. Widząc nasze nieszczęście podeszła do nas jej córka, oferując, abyśmy stały w kolejce razem z nimi :) W końcu udało się. Jechałyśmy busem ok. 1.5 godziny. Po drodze złapał mnie sen. Pekin jest wstrętny, same wieżowce, bloki i syf. Ale po wyjechaniu były góry. Chińskie piękne, zielone góry. Było naprawdę ślicznie. Po drodze widziałyśmy wielbłąda siedzącego w czyimś ogródku. W zoo nie było takich atrakcji. Gdy dojechałyśmy na mur zobaczyłyśmy falę ludzi, którzy tworzyli korek na murze. Spotkałyśmy też polską wycieczkę. Generalnie zrobiłyśmy tam furrorę i każdy chciał mieć zdjęcie z naszymi bladymi twarzami. Po dość długiej wspinaczce (tam jest stromo!) postanowiłyśmy zjechać na dół szaloną kolejką. Siedziałyśmy na samym początku :) Najpierw jechaliśmy szybko, ale potem zwolniliśmy :( Następnie chciałyśmy wrócić do Pekinu, więc stałyśmy ok. 30 minut w kolejce do busa. Na murze STRASZNIE mnie spiekło. Jestem cała czerwona. Oby jutro mnie nie bolało :( Wróciłyśmy do hostelu podładować kamerę i poszłyśmy na obiad do knajpy naprzeciwko (brawa dla nas za nierozkminienie tego, że jak nie ma nas w pokoju i karta-klucz nie jest użyta jako włącznik energii, to nie ma prądu i kamera się NIE podładuje). Kolejny fail. Było to coś na kształt shabu-shabu, ale było wstrętne. Dobre były tylko kuleczki rybne i paluszki krabowe. Reszta była okropna. Teraz boję się rewolucji żołądkowej :( Wróciłyśmy do hostelu i wypisałyśmy przecudne kartki pocztowe, które są po prostu zdjęciami o złej jakości (widać pixele). Następnie udałyśmy się do Zakazanego Miasta. Gdy wyszłyśmy z hostelu było już zupełnie ciemno, mimo iż była dopiero 20 :( Mimo to podjechałyśmy pod Świątynię Nieba. Niestety, ze względu na smog nie było jej widać. Postanowiłyśmy nie iść do Zakazanego Miasta, pójdziemy tam jutro przed wyjazdem. Musimy wyjść z hostelu o 7.30! Jest już 1.30, zaraz idziemy spać. Zamiast do Zakazanego Miasta pojechałyśmy zobaczyć obiekty olimpijskie. Niestety. Ze względu na smog ledwo było je widać. 
W metrze spotkała nas zabawna historia. Na przystanku stał biały chłopak, który wsiadł z nami do przedziału. Po jakimś czasie do nas podszedł i przywitał się po polsku! I co się okazuje? Że jest z sinologii z Warszawy i był z koleżanką Kasi na roku! Nazywa się Marcin i zwiedza sobie całe Chiny. What are the chances, ja się pytam, spotkać kogoś na drugim końcu świata w metrze. Musimy się zbierać do spania, bo jutro wczesna pobudka. 

Kasia:
Dziś znów zjadłyśmy śniadanie w hostelu (dla bezpieczeństwa). Rano ktoś łaził koło naszego okna! Po 9 dotarłyśmy w okolice dworca, gdzie - biorąc przykład z lokalsów - przebiegłyśmy przez szaloną pekińską ulicę. Ucieszyłyśmy się, kiedy znalazłyśmy przystanek z numerem 919 (bo tak pokierował nas Lonely Planet, który dostanie się na Mur opisywał jako rzecz bardzo łatwą...), ale wydało nam się to miejsce nieco pustym. Zaczepiłyśmy siedzącą na krzesełku panią, a ta pokazała nam w swoim zeszyciku stronę z napisem "GO AHEAD". Poszłyśmy więc we wskazanym kierunku i stanęłyśmy w najbardziej zatłoczonym miejscu. Stało tam też kilku białych, więc miałyśmy cichą nadzieję, że autobus, który przyjedzie będzie zmierzał tam, gdzie chcemy. Chińczycy jak zwykle się pchali, w tłumie śmierdziało też dymem mocnych chińskich papierosów. Zrodziła się we mnie obawa, że nadchodzi zatrucie pokarmowe. Nagle tłum ruszył w lewo, a my z nim. Wokół bramki zebrała się grupa ludzi napierających na nas z każdej strony. Chińczycy najwyraźniej nie znają koncepcji sfery personalnej. Kiedy dotarłyśmy do bramki (pchając się niczym lokalsi), pani odesłała nas w lewo. Znów podążałyśmy za tłumem, a w szczególności za Lady - pokaźną białą kobietą, którą wypatrzyłyśmy chwilę wcześniej. Dotarłyśmy do czegoś, co chyba było dworcem właściwym. Kiedy dotarłyśmy do końca kolejki, odprawiono nas (znów!) w lewo. Tam (to jest na wielkim placu) stało więcej (ogromnych) kolejek. Nasza zakręcała jeszcze w pobliską ulicę. Na jej końcu - a była to najdłuższa kolejka do tej pory - okazało się, że to do miejsc stojących. Kierowca coś głośno krzyczał, ale nie wsiadłyśmy, postanowiłyśmy za to zagadać do naszej Lady (stojącej tam gdzie trzeba - chyba się wepchnęła!) i jej rodziny. W połowie drogi spotkałyśmy się z jej córką (?), która po rosyjsku zaprosiła nas, żebyśmy stanęły z nimi. Bardzo to było miłe! Wśród - zazwyczaj - obojętnych, zdziwionych albo pełnych niechęci twarzy Chińczyków miły gest wywołuje entuzjazm i ciepłe uczucia. Nareszcie usiadłyśmy w autobusie. Po jakimś czasie okolice zrobiły się wreszcie ładne. Dookoła pokryte zielenią góry. Na miejscu natarczywy pan wcisnął nam pakiet kartek. Wieczorem wysłałyśmy te znośne [do tej pory nie dotarły do Polski;)]. Przeszłyśmy do najwyższego punktu na naszej trasie, a zjechałyśmy kolejką. Kiedy wsiadałyśmy w kolorowe, rozklekotane wagoniki, obsługa śmiała się z nas, że chcemy jechać razem;) Dalej było potwornie gorąco (plusem fakt, że widziałyśmy słońce i czyste niebo). Wróciłyśmy do hostelu i na obiad, który się przedłużył, przez co zanim dotarłyśmy do Zakazanego Miasta i pod stadion olimpijski, było ciemno i ze zwiedzania i zdjęć nici. W drodze na stadion przyuważyłyśmy turystę z zachodu. Podszedł do nas i przywitał się po polsku. Okazał się być kolegą Pauliny z roku (!!!).
Więcej o obiedzie: zdecydowałyśmy się podjąć ryzyko pójścia do knajpki naprzeciw hostelu. Niestety nasz obiad okazał się być failem - niezbyt był dobry, czasochłonny w zjedzeniu, a na dodatek (co okazało się przy płaceniu) drogi. Danie wyglądało tak, że pan postawił na stole naczynie, w którym bezustannie gotowała się woda. Podał nam też sos/pastę sezamową o bardzo mocnym smaku i składniki, które zamówiłyśmy, a które miałyśmy sobie gotować w garze (kapusta, korzeń lotosu, bambus, plastry wołowiny, kulki z ryby, paluszki krabowe i rzepa - oprócz mięs wszystko to mało wyraziste). Chwilę nam zeszło przy jedzeniu, bo z wyławianiem było trochę zabawy:)
Przez to, że nie zdążyłyśmy zrobić tego wieczorem, zaplanowałyśmy zwiedzanie Zakazanego Miasta na następny poranek (przed wyjazdem do Szanghaju). Niestety (albo może i szczęśliwie, bo mogłyśmy nie zdążyć na pociąg) zaspałyśmy.


Kolejka do autobusu widniejącego w tle (wciąż nie ta właściwa).



Góry!









 Tłumy na murze.


Kasa, w której zakupiłyśmy bilety na kolejkę.



Przed wejściem na mur było wiele sklepików z przekąskami, napojami i pamiątkami.


Nasz (niezbyt udany) obiad.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz