czwartek, 3 października 2013

Sail!

   Wczesnym rankiem 23. lipca - tydzień od rozpoczęcia naszej wyprawy - poupychałyśmy wszystko w plecakach i ruszyłyśmy w dalszą drogę. Przed wyjściem chciałyśmy kupić specjalne hostelowe kartki. Pocztówkę taką adresuje się do siebie i wypisuje na niej swoje marzenie. Po roku (czy nawet 10 latach) kartka jest wysyłana - można się przekonać, czy marzenie się spełniło. Niestety ze względu na wszesną porę stoisko było jeszcze zamknięte.







   W okropnym skwarze i duchocie czekałyśmy więc na przystanku, aby dostać się do portu. W końcu zmieściłyśmy się w autobusie (trzecim z kolei). Może nie do końca zmieściłyśmy, bo z każdym otwarciem drzwi Asia była nimi przygnieciona, z czego pani współpasażerka z dużą próchnicą miała ogromny ubaw; to jest dopóki nie odkryła, że jeden z naszych plecaków przygniata jej torebkę (wtedy okazała niezadowolenie i bezpardonowo wyrwała swoją własność spod naszego bagażu).


   Przy odprawie podszedł do nas Peter – Anglik w średnim wieku, który uczył angielskiego na południu Chin, i który właśnie wybierał się na urlop. Oprócz niego podróżowała z nami jeszcze dwójka Europejczyków – para z Francji. Dalszej integracji (oprócz wymiany uprzejmości z Peterem przy okazji posiłków;)) nie było, gdyż wszyscy wspomnieni turyści mieszkali w prywatnych kajutach w klasie A. My zaś spałyśmy w czternastoosobowym pokoju w klasie B, piętro niżej (w czasie żeglugi nasunęło nam się skojarzenie z najniższym pokładem Tytanika). Warto wspomnieć, że podróżowałyśmy statkiem bardziej handlowym, niż pasażerskim.

   Tuż po wejściu na pokład przywitał nas kontroler mierzący temperaturę ciała za pomocą laserowego urządzenia przypominającego pistolet, którym celował w czoło. Po odbyciu niezbędnych procedur i sprawdzeniu wszystkich dokumentów udałyśmy się do naszego pokoju w stylu japońskim (spałyśmy na futonach) i zajęłyśmy najbardziej dogodne miejsca, tuż obok jedynego kontaktu.


Od lewej: gustowny obrazek powitalny i nasza kwatera;)




   Z pokładu statku pożegnałyśmy Szanghaj. Wraz z ostatnim spojrzeniem na Pudong rozpoczął się 44-godzinny rejs. Statek Su Zhou Hao wypływa z doku, znajdującego się na rzece Huangpu ("rzeka o żółtych brzegach"), która następnie wpada do Jangcy.









Pokład statku Su Zhou Hao.



   W ciągu 2 dni na statku postanowiłyśmy zregenerować nadwątlone siły, aby w pełni sił powitać Japonię. Przesiadywałyśmy więc na pokładzie czytając książki i łapiąc trochę słońca.













   Niestety bardzo nieudolnie zaopatrzyłyśmy się w prowiant. Miałyśmy go zdecydowanie za mało! W cenie biletu przysługiwało nam tylko (niesmaczne) śniadanie. Raz spróbowałyśmy jedzenia z restauracji – było dobre, tylko zimne i dość drogie. Wiele razy zdarzyło nam się ślinić na widok przekąsek, które mieszkające z nami Japonki dawały swoim dzieciom;)


Śniadanie i obiad !



Ze względu na ograniczone godziny otwarcia restauracji żywiłyśmy się głównie nudlami;)


  W ciągu dnia załoga puszczała filmy, które można było oglądać w dwóch 'salach kinowych' (dwa telewizory w przeciwległych kątach sali;)). Raz puszczono nawet film z rosyjskim lektorem (zapewne specjalnie dla nas!). Pełnia szczęścia nastąpiła, gdy bedąc na środku morza odkryłyśmy nieograniczony dostęp do wifi! Sam rejs był bardzo przyjemny, na szczęście obyło się bez choroby morskiej. Chociaż wzięcie prysznica w bujającym się statku nie jest łatwe!



Salonik.


Dopływamy do Osaki !

Bardzo polecamy taką formę podróżowania!:)


Morze w trzech odsłonach.


Mocny wiatr skutecznie uniemożliwił robienie zdjęć. :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz